czwartek, 1 maja 2014

4. Geny



-IAN-

Przyjemny smak kawy rozchodzi się po całym moim ciele. Do nozdrzy dociera odurzający zapach ciepłej mikstury. Gorąco, które osiedla się na ścianach kubka, przestało już dawno parzyć moje ręce, ale wciąż nadaje się do swojej roli. W końcu muszę wrócić do mojej pracy. Nocki mogą być naprawdę dobrymi zmianami, jeśli masz dużo okno i obserwujesz powolne, nocne życie bądź ludzi, z którymi lubisz współpracować. Szkoda, że nie mogę mieć jednego i drugiego. W moim odosobnionym pokoju (ale za to z jakim oknem) dociera do mnie to, czego wcześniej nigdy nie zauważałem. Nie jestem domatorem, ale zastanawiam się, czy nie zrobiłem się aspołeczny. Zacząłem intensywnie nad sobą myśleć po śmierci żony.
Chcę się skupić na Rose, na jej przyszłości. Na początku nie wiedziałem czemu tak bardzo pragnęła mieć własną pracę, ale zaakceptowałem to bez większych ceregieli. Zwykle kiedy mam nocne zmiany, dzwonię do niej nad ranem, żeby poinformować, o której wrócę, a przy okazji obudzić ją do pracy. Otwieram teczkę z papierami, którą wypełniałem przez pół roku, a wreszcie mogę ją przekazać sekretarce. Odsuwam ją na bok, a jaskrawy, różowy kolor następnej, leżącej pod spodem  przykuwa moją uwagę. Wielkimi drukowanymi literami jest napisane „ROSE WILSON - PRYWATNE”. Wokół niego kręci się wiele malowniczych postaci, jakby ich życie było kolorowe, wesołe, jak życie dziecka. Rose. Boli mnie to.
            Chciałbym znowu móc z nią rozmawiać, malować jak dawniej.  To dziwne, że znalazłem tę teczkę akurat teraz. 15 lat po śmierci Rebecci. Odsuwam gumkę i przyglądam się pierwszej pracy.

„Mama dzisiaj upadła ale tata tego nie widział. Muwiłam jej ale mama wie chyba lepiej. Chciałabym żeby się uśmiechała, bo dzisiaj som walentynki. A ona ma jutro 28 urodziny”

Mój Boże, to było tyle lat temu. Ledwo co nauczyliśmy pisać tę małą dziewczynkę. Pod spodem narysowała obrazek. Uwieczniła na nim siebie z bardzo rozżaloną miną, mamę, która siedziała poważna na czymś, co miało przypominać krzesło oraz mnie. Narysowała mnie całego na czarno. Czarne włosy, broda, ubranie, ręce, nogi. Tylko twarz była jasna. Pod spodem dopisała dziecinnymi literkami: „tata nie jest kominiarczykiem tylko tata nie koha mamy”.
Plamię stronę łzą. Jedną, zdecydowanie męską łzą. Kochałem Rebeccę. Ale nie mogłem znieść tego, że choroba ją zabijała. Nadal utrzymuję w tajemnicy przed Rose, co się stało z mamą. Uważam, że to dla niej dobre. Po co ma myśleć kolejnymi nocami, dlaczego ona. Najbardziej przeraża mnie jeden fakt. Choroba Rebecci jest  g e n e t y c z n a. Co oznacza zagrożenie dla Rose. A jednym wyjściem jest zabrać ją do lekarza.

-ROSE-


Nie wiem za bardzo co mam zrobić. Słowa chłopaka wywołują u mnie dziwny strach. Nigdy tak się nie czułam. Chcę opuścić to miejsce. Ale moje usta są cholernie nieposłuszne i postanowiły działać na własna rękę.
-Dziękuję – szepcę. Nienawidzę sowich ust.
-Już mówiłaś, słyszałem.
Wyciąga wielką rękę w moją stronę, wzdrygam , ale on kładzie ją obok mojej głowy i opiera na niej swój ciężar ciała, wysuwając się znad sofy.
-Ale nie licz na to, że zawiozę cię w nocy do domu.
Wcale tego nie chcę, ale wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby już poszedł spać, a ja spokojnie zsunęłabym się po rynnie. Mam już cały plan w głowie.
-Ale cóż, skoro już wstałaś – spogląda na zegarek na swoim nadgarstku, marszcząc nos, by dojrzeć czegokolwiek w ciemności – o bardzo przyzwoitej porze, jaką jest trzecia w nocy, możesz mi powiedzieć czemuż to taka ładna dziewczyna leży na  ziemi przy sofie, zamiast na łóżku, które sam wyścieliłem?
Trochę mnie dziwi miły ton jego głosu, ale pewnie robi to celowo, żeby zaślepiona w jego seksownym głosie dziewczyna, poddała się i pozwoliła zabić, zgwałcić bądź coś w tym rodzaju.
-Tam strasznie wieje.
-Na początku było tu strasznie duszno, więc pomyślałem – tłumaczy, lecz mu przerwałam.
-No i co z tego, po co mnie tu w ogólne przywiozłeś?
-Bo zasnęłaś mi na rękach i nie chciałem cię budzić? - rzuca z irytacją.
Jakoś nie chcę mi się wierzyć w te wszystkie słowa, które wypowiadał tym ogromnie męskim głosem. Wstaję gwałtownie i odwracam się, rzucając słowa o tym, że sama wrócę do domu.  Ściskam ramiączko torebki i podchodzę do okna. Zerkam w stronę drzwi, które próbowałam niedawno otworzyć, ale na daremno. Są zamknięte. Słyszę za sobą długie westchnięcie, wyczuwam w nim jakieś rozbawienie. Po chwili po pokoju rozchodzi się piękny dźwięk. Chłopak zaczyna się śmiać. Zamyka oczy i powoli wstaje kręcąc głową.
-Przepraszam, ale czy ty próbujesz wyjść przez okno? – uśmiecha się szeroko, dzięki czemu znów widzę jego zęby – myślałem, że zapytasz o klucz, o drogę, ale – tu się zaśmiał – przepraszam, no jesteś dziewczyną, a znajdujemy się na pierwszym piętrze – wciąż się uśmiecha, zauważam, że wcale mnie to nie irytuje.
-To dasz mi klucz?
-Nie – spodziewałam się takiej odpowiedzi.
Sunę dalej, a gdy dochodzę do okna wspinam się na parapet.
-Można powiedzieć, że jestem twoim wybawcą . Wiesz, parę razy cię uratowałem i takie tam. Nie liczę, na to, abyś się odwdzięczała, nic z tych rzeczy. Tylko wiedz, że i tak wyjdę za tobą, ty pewnie w coś się wpakujesz i wylądujesz właśnie tutaj. Nie lepiej po prostu poczekać do rana?
-Nie.
Znów się śmieje. Wystawiam jedną nogę i patrzę w dół. Pośród ciemnych drzew, odległość wydaje się potężna, niemal jak przepaść. Przełknęłam ślinę. Macham nogą i skupiam się na tym, aby wykonać obrót. W trakcie jego wykonywania, tracę całkowicie orientację.Wszystko psuje! Podnosi mnie tak jak wczoraj wieczorem i ściąga z parapetu. Nad jego nosem formułuje się zmarszczka. Przymyka okno, zostawiając małą odległość, aby wtłaczała świeże powietrze do pokoiku i kieruje swój wzrok na mnie.
-Nie chcesz tam iść – mówi twardo.
Podchodzę do niego i wymierzam siarczysty policzek. Należało mu się. 
-Cholera, a to za co? – nie wiem czy jest zdenerwowany, czy bardziej poirytowany.
Zaczynam wszystko mu wygarniać. To, że mnie tu przywiózł, że nie pozwala mi wyjść. Mój głos, który nagle staje się stanowczy, rozchodzi się po całym pomieszczeniu. Krzyczę w jego stronę, jednocześnie się od niego oddalając. A on, spokojnie idzie w moją stronę. Wygląda to mniej więcej tak, jakby czekał aż skończę ten straszny monolog.  Skończyłam. Chyba  zrobiło się mu lżej, ale zaczynam w to wątpić, gdy szeroko otwiera usta. Myślę, ba, jestem pewna, że się odegra, że krzyknie. Nie podważam myśli o tym, że jego głos mógłby wywołać strach na każdym, podobnie jak wzrok, postawa, wzrost. A jednak się mylę.

-Witaj, Harry – słyszę głos za mną.

~~

Przepraszam ponownie za długą przerwę.

Jeśli chcesz być informowany/a na tt napisz swój user w komentarzu.
Miłego wieczoru

Jeśli przeczytałeś, bardzo proszę o opinię - to dla mnie ogromna mobilizacja :)

1 komentarz:

  1. ''Nie chcesz tam iść–powiedział twardo'' damn jaki stanowczy i twardy az sie boje serio:// genialne opowiadanie skarbie!! chociaz dopiero zaczelam czytac juz mnie wciagnelo strasznie. informuj, czekam z niecierpliwością na nowy rozdzial. genialny styl, jezyk agrfbudncfrgj #muchlove // impossible-and-yet.blogspot.com @pssbieberox

    OdpowiedzUsuń