niedziela, 4 maja 2014

5. Szept


Głos osoby, która pojawia się za moimi plecami, wydaje się kojący. Mam problem z tym, aby odgadnąć czy jest on męski, czy może damski. W mojej głowie cały czas rozbrzmiewa imię Harry Harry Harry Harry. W ogóle nie pasuje do ogromnego chłopaka, który na mnie patrzy, nie przejmując się obecnością nowej osoby. Jakoś nie ciekawi mnie to, kto stoi za mną. Do głowy przychodzi mi tylko myśl, że w takim razie drzwi są otwarte. Gdybym tylko orientowała się, w jakiej części miasta się znajduję. Wolałabym siedzieć w klubie, w parku, wszędzie, tylko nie z Harrym. Może to wydaje się gorsze niż przebywanie w tym otoczeniu, ale nie czuję się odpowiednio bezpiecznie w jego towarzystwie.
-Czego chcesz? – odpowiada w końcu.
-Nie zapominaj z kim rozmawiasz  -  wyczuwam zbyt pewny ton w tej wypowiedzi  - Nowa panienka? – jetem przekonana, że para oczu właśnie mierzy mnie od góry do dołu.
Czuję złość, ale też wstyd. Nie chcę, żeby trzecie osoby wzięły mnie za pierwszą lepszą dziewczynę, lekkich obyczajów. Wnioskując po wyniosłym tonie osoby za mną, nie jestem pierwszą dziewczyną, której chłopak „pomógł”. Ciekawa jestem czy długo myśli nad każdym pretekstem, gdy ma się wytłumaczyć dziewczynom. Z drugiej strony, one pewnie są tak w nim zaślepione, bo co jak co, nie można złego słowa o jego wyglądzie powiedzieć, że ślinią się na jego widok.
-Daj sobie spokój, ok? – czyli co do mnie miał podobne zamiary.
            Czemu okazałam się taka naiwna i myślałam, że ratując mnie miał w tym jakieś większe intencje, niżeli tylko szybki numerek i noc bez zobowiązań? Spoglądam na okno. Cholera jasna, zostawiłam torebkę na parapecie. Muszę stąd po prostu wyjść. Nie chcę dłużej zajmować miejsca, między tą dwójką. Harry otwiera usta, prawdopodobnie, aby się wypowiedzieć, ale tego nie robi tylko patrzy w osłupieniu na moje ruchy. Podbiega, do parapetu i zabieram z niego moją własność, przy okazji potykając się o bok łóżka. Moje usta rozchylają się szeroko, kiedy w drzwiach, do których się kieruję, stoi człowiek z ciemną kominiarką na głowie. To nie wypada, ale zwalniam, licząc na to, że przez jakieś szczególne cechy reszty ubioru odgadnę płeć danej osoby. Jednak popycham tę postać i tyle uciekam. Słyszę za sobą śmiech, zdecydowanie damski i coś podobnego do tupnięcia nogą. Nigdy wcześniej nie zbiegałam tak prędko po schodach, jak w tamtym momencie. Całą siłą, jaką posiadam w ramieniu, pcham ciężkie drzwi i ku mojemu szczęściu otwierają się przede mną.

(od autorki: jeśli czytasz, napisz w komentarzu gerundium)

Z uśmiechem na twarzy oraz dumą w sercu przemierzam chodnik, w ogóle nie mając pojęcia gdzie zmierzać. Mam w sobie tyle determinacji, wywołaną udaną ucieczką, że jestem pewnie w stanie poradzić sobie z ulicznymi pijakami i tym podobne. Lampy rozświetlają asfaltowe drogi, na których szukam jakichkolwiek drogowskazów, nazw ulic. Marszczę nos, by dojrzeć najbliższy znak.

Green Street

Wiem już przynajmniej, gdzie mniej więcej jestem. Układam sobie w głowie, że znajdę kiosk, w którym pracuję i wejdę do Dave’a, który zaczyna zmianę od 3. Skoro prowadzimy nasz mały biznes na Marry Courbert Street 15/27 to musiałam przejść 2 uliczki lub przejść przez park. To chyba oczywiste, że wybieram pierwszą opcję.
Po kilku minutach widzę w końcu mały budyneczek. Małe światełko rozświetla wnętrze sklepiku, w którym siedzi już pewnie Dave i zajmuje się papierkową robotą. Czuję się już bezpieczna i zwalniam, zmierzając w stronę budynku.
-Czekaj, dziewczyno, zaczekaj!
Moje serce grzmi. Harry ośmiela się mnie gonić. Odwracam się i widzę biegnącego w moją stronę chłopaka. Czuję palące łzy na moich policzkach, uczucie bezpieczeństwa znika, a zastępuje je walące serce, chcące wydostać się na powierzchnię., Mam ochotę krzyczeć. Rzucam się pędem, nie patrząc w tył. Zaczynam walić pięściami w rolety na szklanych drzwiach naszego zakładu.
-ZABIERZ MNIE DO DOMU DAVE, DAVE, PROSZĘ – krzyczałam bez przerwy.
Przestaję kontrolować całą sytuację. Opieram się o drzwi i zanosząc się szlochem czekam na pomoc od Dave’a.  Powłoka nagle ustępuje. Przylegam ciałem na przyjaciela. Tulę się w niego. Chcę tylko zapomnieć o tym wszystkim. Dave odwzajemnia uścisk. Słyszymy parę cichych jęknięć, dochodzących z dworu.
Nie mogę się uspokoić, nawet będąc pod jego opieką. Opowiedziałam mu praktycznie wszystko, pomijając to jak przyglądałam się chłopakowi i mu dziękowałam.
-Ale ta noga mnie niepokoi – komentuje mój długi monolog.
Przewracam oczami i upijam łyk gorącej herbaty, starając się zapomnieć o drżących dłoniach.

IAN 

Zadzwoniłem do Rose o 7, ale nie odbierała. Domyśliłem się, że musiała wcześniej wyjść do pracy. Spakowałem swoje rzeczy do skórzanej torby. Dołożyłem tam także różową teczkę. Sięgnąłem po klucze i zrobiłem to, co każdego dnia po zakończonej pracy.
Przyjeżdżam do domu, nie zastając w nim oczywiście Rose. Podchodzę do czajnika i nastawiłiam wodę. Mam okropny nastrój. Z torby, którą niekulturalnie wykładam na stół, wylatuje jaskrawa teczka. Odciągam gumkę i sięgam po drugi rysunek. Do głowy przychodzi mi myśl, że Rose, jako pięciolatka, mogła prowadzić coś w rodzaju pamiętnika.

„nie lubie kiedy mama płacze. albo jak mame coś boli. tata jest zły i nie widzi ze mama ma krew na nogach”

Wiedziałem o tym! Wiedziałem, że ta choroba zabija Rebeccę. Tylko nie mogłem nic zrobić. Nie rozmawiałem z nią w dzień, nie chcieliśmy, żeby Rose słyszała.

„dzis mama ma urodziny i dzis nawet nie płakała. Tata dał jej kwiaty, a ja narysowałam jej serce. Słyszałam jak tata mówi, że oddał jej już swoje serce”

Nie mogę tego znieść. Tęsknię za moją żoną. To wszystko co pisała Rose, co teraz czytam, to mnie przerasta. Zauważam, jak wiele błędów popełniłem.
Pod spodem narysowała wielkie serce, którego połówki znacznie się od siebie różniły oraz but. But, ponieważ Rebecca, przez swoja chorobę nie mogła obciążać prawej nogi. Dopisała : „KOCHAM CIE MAMO”  i się zacząłem rzewnie płakać.
*

Po skończonej pracy Rose pojawia się w domu bardzo szybko. Otwieram jej bez słowa i przytulam. Na początku nie rozumie, ale po chwili odwzajemnia gest. Odchylam się od niej i widzę piękne niebieskie oczy. Lubię porównywać je do koloru nieba. Rebecca zawsze mówiła, że do niej pasuje woda. Jednak moją uwagę przykuwają czerwone zaokrąglenia pod oczami. Przechyla głowę, rozumiejąc, że patrzę na oczy i wyprzedza mnie w drodze do kuchni.
-Rose, pójdziemy do lekarza.
Myślałem, że zadławi się łykiem kawy, zaczerpniętym do ust. Patrzy na mnie tymi pięknymi oczami.
-Po co?
Muszę szybko znaleźć jakąś wymówkę, nie nawiązującą do śmierci mamy.
-Raz na jakiś czas wypada zrobić badania, choćby i dla własnego sumienia.
Przytakuje porozumiewawczo głową, a ja gratuluję sobie w duchu za świetną myśl.

ROSE­

-Rose, widziałaś gdzieś moją wyjściową koszulę?
Tak oto, zaczynamy się przygotowywać do lekarza. To niesamowite, że więcej problemów z ubiorem ma tata, niż ja. Podchodzę do drzwi od piwnicy i zbiegam po starych schodach, pamiętających czasy, gdy mama ze mną po nich zbiegała. Klękam przed suszarką i wyciągam z niej kremową koszulę. W momencie, gdy wstaję przed oczami pojawiają mi się mroczki.
-Rose – ktoś woła.
-Tato?
-Rose – teraz jest to szept.
-TATO.
Tata przybiega do mnie szybko, ale zbyt późno. Przewracam się na ścianę, a w mojej głowie ciągle brzęczy głos. Głos, który znam.

-Harry – ostatnie słowo, które słyszę.

~~

Nowy rozdział (wow jak szybko wow)
Jeśli chcesz być informowany/a na tt napisz swój user w komentarzu.


Jeśli przeczytałeś, bardzo proszę o opinię - to dla mnie ogromna mobilizacja :)

czwartek, 1 maja 2014

4. Geny



-IAN-

Przyjemny smak kawy rozchodzi się po całym moim ciele. Do nozdrzy dociera odurzający zapach ciepłej mikstury. Gorąco, które osiedla się na ścianach kubka, przestało już dawno parzyć moje ręce, ale wciąż nadaje się do swojej roli. W końcu muszę wrócić do mojej pracy. Nocki mogą być naprawdę dobrymi zmianami, jeśli masz dużo okno i obserwujesz powolne, nocne życie bądź ludzi, z którymi lubisz współpracować. Szkoda, że nie mogę mieć jednego i drugiego. W moim odosobnionym pokoju (ale za to z jakim oknem) dociera do mnie to, czego wcześniej nigdy nie zauważałem. Nie jestem domatorem, ale zastanawiam się, czy nie zrobiłem się aspołeczny. Zacząłem intensywnie nad sobą myśleć po śmierci żony.
Chcę się skupić na Rose, na jej przyszłości. Na początku nie wiedziałem czemu tak bardzo pragnęła mieć własną pracę, ale zaakceptowałem to bez większych ceregieli. Zwykle kiedy mam nocne zmiany, dzwonię do niej nad ranem, żeby poinformować, o której wrócę, a przy okazji obudzić ją do pracy. Otwieram teczkę z papierami, którą wypełniałem przez pół roku, a wreszcie mogę ją przekazać sekretarce. Odsuwam ją na bok, a jaskrawy, różowy kolor następnej, leżącej pod spodem  przykuwa moją uwagę. Wielkimi drukowanymi literami jest napisane „ROSE WILSON - PRYWATNE”. Wokół niego kręci się wiele malowniczych postaci, jakby ich życie było kolorowe, wesołe, jak życie dziecka. Rose. Boli mnie to.
            Chciałbym znowu móc z nią rozmawiać, malować jak dawniej.  To dziwne, że znalazłem tę teczkę akurat teraz. 15 lat po śmierci Rebecci. Odsuwam gumkę i przyglądam się pierwszej pracy.

„Mama dzisiaj upadła ale tata tego nie widział. Muwiłam jej ale mama wie chyba lepiej. Chciałabym żeby się uśmiechała, bo dzisiaj som walentynki. A ona ma jutro 28 urodziny”

Mój Boże, to było tyle lat temu. Ledwo co nauczyliśmy pisać tę małą dziewczynkę. Pod spodem narysowała obrazek. Uwieczniła na nim siebie z bardzo rozżaloną miną, mamę, która siedziała poważna na czymś, co miało przypominać krzesło oraz mnie. Narysowała mnie całego na czarno. Czarne włosy, broda, ubranie, ręce, nogi. Tylko twarz była jasna. Pod spodem dopisała dziecinnymi literkami: „tata nie jest kominiarczykiem tylko tata nie koha mamy”.
Plamię stronę łzą. Jedną, zdecydowanie męską łzą. Kochałem Rebeccę. Ale nie mogłem znieść tego, że choroba ją zabijała. Nadal utrzymuję w tajemnicy przed Rose, co się stało z mamą. Uważam, że to dla niej dobre. Po co ma myśleć kolejnymi nocami, dlaczego ona. Najbardziej przeraża mnie jeden fakt. Choroba Rebecci jest  g e n e t y c z n a. Co oznacza zagrożenie dla Rose. A jednym wyjściem jest zabrać ją do lekarza.

-ROSE-


Nie wiem za bardzo co mam zrobić. Słowa chłopaka wywołują u mnie dziwny strach. Nigdy tak się nie czułam. Chcę opuścić to miejsce. Ale moje usta są cholernie nieposłuszne i postanowiły działać na własna rękę.
-Dziękuję – szepcę. Nienawidzę sowich ust.
-Już mówiłaś, słyszałem.
Wyciąga wielką rękę w moją stronę, wzdrygam , ale on kładzie ją obok mojej głowy i opiera na niej swój ciężar ciała, wysuwając się znad sofy.
-Ale nie licz na to, że zawiozę cię w nocy do domu.
Wcale tego nie chcę, ale wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby już poszedł spać, a ja spokojnie zsunęłabym się po rynnie. Mam już cały plan w głowie.
-Ale cóż, skoro już wstałaś – spogląda na zegarek na swoim nadgarstku, marszcząc nos, by dojrzeć czegokolwiek w ciemności – o bardzo przyzwoitej porze, jaką jest trzecia w nocy, możesz mi powiedzieć czemuż to taka ładna dziewczyna leży na  ziemi przy sofie, zamiast na łóżku, które sam wyścieliłem?
Trochę mnie dziwi miły ton jego głosu, ale pewnie robi to celowo, żeby zaślepiona w jego seksownym głosie dziewczyna, poddała się i pozwoliła zabić, zgwałcić bądź coś w tym rodzaju.
-Tam strasznie wieje.
-Na początku było tu strasznie duszno, więc pomyślałem – tłumaczy, lecz mu przerwałam.
-No i co z tego, po co mnie tu w ogólne przywiozłeś?
-Bo zasnęłaś mi na rękach i nie chciałem cię budzić? - rzuca z irytacją.
Jakoś nie chcę mi się wierzyć w te wszystkie słowa, które wypowiadał tym ogromnie męskim głosem. Wstaję gwałtownie i odwracam się, rzucając słowa o tym, że sama wrócę do domu.  Ściskam ramiączko torebki i podchodzę do okna. Zerkam w stronę drzwi, które próbowałam niedawno otworzyć, ale na daremno. Są zamknięte. Słyszę za sobą długie westchnięcie, wyczuwam w nim jakieś rozbawienie. Po chwili po pokoju rozchodzi się piękny dźwięk. Chłopak zaczyna się śmiać. Zamyka oczy i powoli wstaje kręcąc głową.
-Przepraszam, ale czy ty próbujesz wyjść przez okno? – uśmiecha się szeroko, dzięki czemu znów widzę jego zęby – myślałem, że zapytasz o klucz, o drogę, ale – tu się zaśmiał – przepraszam, no jesteś dziewczyną, a znajdujemy się na pierwszym piętrze – wciąż się uśmiecha, zauważam, że wcale mnie to nie irytuje.
-To dasz mi klucz?
-Nie – spodziewałam się takiej odpowiedzi.
Sunę dalej, a gdy dochodzę do okna wspinam się na parapet.
-Można powiedzieć, że jestem twoim wybawcą . Wiesz, parę razy cię uratowałem i takie tam. Nie liczę, na to, abyś się odwdzięczała, nic z tych rzeczy. Tylko wiedz, że i tak wyjdę za tobą, ty pewnie w coś się wpakujesz i wylądujesz właśnie tutaj. Nie lepiej po prostu poczekać do rana?
-Nie.
Znów się śmieje. Wystawiam jedną nogę i patrzę w dół. Pośród ciemnych drzew, odległość wydaje się potężna, niemal jak przepaść. Przełknęłam ślinę. Macham nogą i skupiam się na tym, aby wykonać obrót. W trakcie jego wykonywania, tracę całkowicie orientację.Wszystko psuje! Podnosi mnie tak jak wczoraj wieczorem i ściąga z parapetu. Nad jego nosem formułuje się zmarszczka. Przymyka okno, zostawiając małą odległość, aby wtłaczała świeże powietrze do pokoiku i kieruje swój wzrok na mnie.
-Nie chcesz tam iść – mówi twardo.
Podchodzę do niego i wymierzam siarczysty policzek. Należało mu się. 
-Cholera, a to za co? – nie wiem czy jest zdenerwowany, czy bardziej poirytowany.
Zaczynam wszystko mu wygarniać. To, że mnie tu przywiózł, że nie pozwala mi wyjść. Mój głos, który nagle staje się stanowczy, rozchodzi się po całym pomieszczeniu. Krzyczę w jego stronę, jednocześnie się od niego oddalając. A on, spokojnie idzie w moją stronę. Wygląda to mniej więcej tak, jakby czekał aż skończę ten straszny monolog.  Skończyłam. Chyba  zrobiło się mu lżej, ale zaczynam w to wątpić, gdy szeroko otwiera usta. Myślę, ba, jestem pewna, że się odegra, że krzyknie. Nie podważam myśli o tym, że jego głos mógłby wywołać strach na każdym, podobnie jak wzrok, postawa, wzrost. A jednak się mylę.

-Witaj, Harry – słyszę głos za mną.

~~

Przepraszam ponownie za długą przerwę.

Jeśli chcesz być informowany/a na tt napisz swój user w komentarzu.
Miłego wieczoru

Jeśli przeczytałeś, bardzo proszę o opinię - to dla mnie ogromna mobilizacja :)

sobota, 12 kwietnia 2014

3. Śpij



Chłód.
Czuję coś na nosie. Zabiera mi się na kichnięcie, ale powstrzymuję je. Nie mam siły nawet podnieść powiek. Przejeżdżam wierzchem dłoni po mojej twarzy, aby się rozbudzić. Przecieram oczy i wreszcie je otwieram.
Cholera, gdzie ja jestem?
Przez moje ciało przechodzi dreszcz, wywołany okropnym chłodem. Leżę na czymś miękkim. Pierwsze co przychodzi mi do głowy, to sprawdzenie czy mam na sobie ubrania.  Może to idiotyczne, ale ten chłopak nie jest święty. Anioły nie noszą kajdanek.
Miejsce, w którym się znajduję, jest małym pokoikiem. Z okna, które jest otwarte na oścież, wydobywa się straszny ziąb. Najbardziej przeraża mnie to, że cały świat jeszcze śpi. Ciemność znajduje się dokładnie wszędzie za oknem. A w tym małym pokoiku, jak gdyby nigdy nic, świeci się lampka nocna.
Chrapnięcie.
Myślałam, że zejdę na zawał. Boże, jeśli ktoś jest tu w tym pokoju…  Świetnie. Zamieram, oczekując na kolejne chrapnięcie, które nie następuje.
Dzięki Bogu
Pozbywam się całkowicie obaw i ignoruję odgłos. Dopóki do moich uszu nie dociera mruknięcie. To się dzieje naprawdę. Miękkie coś, na czym siedzę, okazuje się łóżkiem. Sprawdzam dokładnie czy jestem w nim sama. Nikogo nie znajduję. Moją uwagę przykuwa źródło światła. Koło lampki leży parę rzeczy. Zegarek, telefon i paczka, strzelam, że papierosów.
Przenoszę wzrok na ściany pokoju. Niedużo udaje mi się zobaczyć, ale wszędzie wiszą jakieś obrazki z dziwnymi abstrakcjami. I wreszcie widzę to, czego tak rozpaczliwe szukałam. Sprawca dziwnych odgłosów leży na małej sofie w rogu pokoiku, najdalej oddalonym od wielkiego okna. Chętnie bym się zamieniła. Niech teraz tej osobie wiatr pobuszuje we włosach. Do głowy przychodzi mi pomysł. Nie mam pewności, czy ta osoba na kanapie, jest tym chłopakiem, ale jeśli mam rację, to trzeba się zbierać. Wciskam przycisk odblokowania telefonu.

03:03

Patrzcie Państwo, wręcz idealna godzina do ucieczki i poszukiwania własnego domu. Przykrywam się kołdrą, na której nieświadomie cały czas leżałam, czekając na kolejne olśnienie. W chwili, gdy ją unoszę, coś spadło z hukiem na ziemię. Przeklinam pod nosem i spoglądam to na obcą osobę, to na upadły telefon. Ten tym razem jest mój. Gdyby tak zadzwonić po tatę? Sam by zadzwonił, gdyby nie brał nocek i wiedział, że jego córka nie leży we własnym łóżku. Jest ryzyko, dzwonić do niego o tej porze. Co ja mu powiem?
Podnoszę się z łóżka, trzymając kciuki w myślach, aby ból nóg nie powrócił. Uśmiecham się szeroko, sama do siebie. Przeciągając się, zauważam coś niepokojącego. Postać przeciera oczy. Stoję w bezruchu, zatrzymuję oddech, zrobiłabym wszystko, aby dalej spała. Na szczęście układa się powrotem wygodnie na miejscu. Schylam się po moją własność, zapinam płaszcz, który wciąż miałam na sobie i podchodzę do tego okna. Chwila. Moja torebka. Jestem przekonana, że miałam ją ze sobą. Macham ręką w kierunku otwartego okna i zaczynam intensywne poszukiwania mojej zguby. Zaglądam wszędzie, pod łóżko, za małą komodę, dużą szafę. Omijałam tylko tę małą sofę. Ale to  w sumie była moja ostatnia deska ratunku. Nie mogę zostawić moich dokumentów, nie tu.
Spinam się w sobie i stąpając na palcach podchodzę do obcego. Z każdym krokiem moje serce bije szybciej i szybciej. Zanim dokładnie oglądam miejsce, przypatruję mu się. To ten chłopak, który odepchnął mnie od pożaru, zakrył usta i oczy, ten który mnie tu przyniósł. Gdziekolwiek jestem teraz, na pewno lepiej mi tu niż na ulic z obolałą nogą. Schylam się nad nim.
Ciemne loki leżą w bezładzie na jego delikatnym czole. Nad zgrabnym nosem, znajdują się zamknięte oczy, zakończone długimi rzęsami. I usta. Pozornie małe, ale takie inne. Jest skulony, ale wiem, że jest dużo wyższy ode mnie. Jego duże dłonie spoczywają pod głową. Nie ma na sobie butów. Ciekawa jestem rozmiaru jego stopy, dlatego zaglądam pod sofę. Znajduję jednak coś innego. Uśmiecham się i wyjmuję spod niej moją, niedużą torebkę.
Prostuję się i spoglądam w stronę okna. Teraz wystarczy jeszcze zorientować się, które to piętro. W głębi duszy mam nadzieję, że to parter. Wychylam się przez nie. Czemu zawsze muszę mieć pecha. Nie ma mowy, nie skoczę nawet z tego I piętra. Nadzieja we mnie umiera.
Rozkładam się na parapecie, przewieszając jedną nogę przez okno. Stukam butem o coś. Rynna! Może się udać. Mam bardzo dużo czasu. Musi się udać. Po prostu musi. Schodzę z parapetu i ostatni raz podchodzę do chłopaka.
-Mam nadzieję, że widzę cię po raz ostatni. Nie znam nawet twojego imienia, ale chciałabym ci podziękować. Może jesteś przestępcą, może nie, jestem ci wdzięczna. Do widzenia – wyszeptałam.
Jednak wciąż przyglądam się tym pięknym rzęsom. Bardzo chciałabym znać kolor jego oczu. Ale wiem, że nie mogę tu zostać. To przecież chore. Rose, Rose! Co ty robisz?
I nagle jakby wyczytał w myślach moją prośbę. Otwiera te oczy. Chcę w nie spojrzeć, ale na litość boską! Kładę się na plecach na podłodze przy sofie, modląc się, aby tu nie spojrzał i spał dalej.
Mówiłam już że mam pecha? Wystawia głowę. Spogląda na mnie. Wreszcie je widzę. Rozpala mnie dziwne uczucie. Boję się, ale ten strach łączy się z okropną przyjemnością. Zieleń. Jego oczy są przykładem najpiękniejszej zieleni, jaką kiedykolwiek w życiu widziałam.

-Myślałem, że uciekniesz – szepcze ochrypłym głosem.

Zamieram.
~~

Jak obiecałam, kolejny rozdział i to szybciej niż poprzedni :)

Jeśli przeczytałeś, bardzo proszę o opinię - to dla mnie ogromna mobilizacja :)


sobota, 5 kwietnia 2014

2.Ból


Odskakuję lekko w stronę Nancy, na dźwięk strzału. W cieniu wielkiego drzewa przy banku, stoi kilku mężczyzn, nie mam pojęcia po co się tam zebrali. Przed oczami migają mi postacie ludzi, uciekających z miejsca zdarzenia. Policjanci interesują się nimi, szczególnie, gdy padają kolejne ślepe strzały. Chłopak w kajdankach korzysta z okazji, kiedy puszczają go dobrze wysportowani mężczyźni, udający się w pogoni za wandalami. Nie mogę skupić myśli na tym co się dzieje, nie wiem gdzie mam patrzeć. Ruszam w stronę pasów, by jak najszybciej odpędzić od siebie nieprzyjemne myśli, wywołane chłopakiem i strzałami. Nancy pośpiesznie rusza za mną. Gdybym była ostrożniejsza, na pewno zauważyłabym, że zakłócający spokój mężczyźni, biegną w podobnym kierunku. Wydaje mi się, jakby z ziemi wyrósł wielki płomień. Zahaczam jedną nogą o drugą, potykając się. Wokół wyrzucane są kolejne race. Balansuję, żeby się nie wywrócić i nie wpaść wprost w centrum  pożaru, który zdążył już objąć kilka drew w parku. Nagle tracę równowagę, ale nie wiem dlaczego. Stykam się czubkiem nosa z zabrudzoną trawą, zgnieciona przez ciężar, na moich biodrach. Ktoś, kto chciał mnie uratować (w sumie mógł pogorszyć sytuację) wstaje. Kątem oka zauważam pukle loków.
Wszyscy ludzie w parku biegają i krzyczą. Zrywam się oszołomiona z ziemi. Co się do cholery dzieje?! Zaczynam biec w stronę Nancy, która znika mi po chwili z oczu, przez zdezorientowany tłum wystraszonych pożarem ludzi. Niedługo potem nie widzę już nigdzie jej beżowej kurtki ani nawet jaskrawej apaszki.  Chcę jak najszybciej wynieść się z tego głośnego miejsca. Omijam co staje mi na drodze. Przebiegając obok jakiejś zagorzałej uliczki, jednej z tych, które dziś nazywany ciemnymi uliczkami, zahaczam nogą o wystający krawężnik. Po raz kolejny tego dnia, tracę panowanie nad swoim ciałem. Upadam boleśnie na twardy chodnik.
Chcę tak bardo wstać i biec dalej, ale nie mogę ruszyć nogą. Pstrzę na nią, wygląda normalnie. Myślę, że waży z tonę, z każdą próbą nie udaje mi się nią poruszyć. Jestem przerażona tym faktem, ale uznaję, że to skurcz i lekceważę całą sytuację, modląc się, aby nikt tędy nie przechodził. Znajduję się w zbyt bezbronnej sytuacji.
Masuję łydkę, co tylko wszytko pogarsza. Czuję jak ból rozrywa moje mięśnie. Zabieram się, do tego, aby rozwiązać mojego buta. Wyjmuję nogę ostrożnie i czołgam się w głąb uliczki. Zamieram, gdy słyszę brzdęk kluczy. Pada parę przekleństw, a cienie postaci kierują się w moją stronę. Moja noga ma się  lepiej. Próbuję się podnieść, piszczę lekko z bólu, ale po chwili dyskomfort znika. Idę powoli do najbliższej ławki i zmęczona padam na nią. Zapominam zupełnie o tych przeklętych cieniach, których tak bardzo się przeraziłam.  
W sumie tata nigdy nie powiedział mi, co się stało z mamą. Wiem, że umarła, ale nigdy mi nic o tym nie powiedział. Ja nie zadawałam pytań, on nie miał na co odpowiadać. Kiedy byłam mała nigdy nie zauważyłam, żeby mama miała problemy zdrowotne. Jedyne co zawsze powtarzała to muszę usiąść.
Nie wiem, gdzie konkretnie się znajduję, ani którą mamy godzinę, lecz skoro skończyłam pracę o 17, oznacza to, że zaraz ściemni się na dobre. Patrzę z politowaniem na złote liście drzew, dobrze, że te nie zostały spalone. Właściwie, to co się stało z tym chłopakiem i dziwnymi mężczyznami?  Przenoszę się po chwili do wyjścia z tej uliczki i przechodzę na drugą stronę jezdni. Coś leży na ziemi. Brzdęk, który wcześniej usłyszałam, nie był wywołany tylko rzutem kluczy o asfalt. Obok nich leżą kajdanki, a dziś widziałam je na rękach tego chłopaka. Mój Boże, on jest na wolności. Może być gwałcicielem, zabójcą, może należeć do jakiegoś gangu. A niebo było granatowe. Do mojej głowy dociera właśnie, że chłopak może bez problemu mnie tu znaleźć i Bóg wie co ze mną zrobić.
I nagle. Przed oczami mam całkowicie zlany obraz, przez mocne pchnięcie. Ktoś zakrywa dłonią moje usta i oczy. Wystawiam język i próbuję oślinić przeciwnika, ale najwyraźniej nic sobie z tego nie robi. Gdy nawet ugryzieniami nie odnoszę sukcesu zaczynam wiercić się w uścisku. Do mojego ucha dociera parę przekleństw o tym, żebym się zamknęła. Boję się tak cholernie,  że je lekceważę. Ten ktoś traci wszystkie nerwy i odsłania mi widok.
-Do jasnej cholery, dziewczyno, uspokój się na chwilę. Nie mam zamiaru nic ci zrobić – szepce, gdy wciąż stoję do niego tyłem.
Po chwili rozumiem, czemu zależy mu na ciszy.
Mała latarnia rozświetla noc londyńskiej ulicy i ukazuje mi pięciu mężczyzn. Jeden z nich głośno wykrzykuje swoje rozczarowanie, gdy zauważa leżące na ziemi kajdanki. Podczas ich rozmowy znowu czuję ten upierdliwy dyskomfort.  Chłopak luzuje trochę ścisk. A moja noga swoje. Ból wywołuje u mnie łzy. Tak bardzo chcę, żeby przeminął. Tak strasznie to boli, kłuje.  Potężny żar wypełnia moją łydkę. Schylam głowę. Nie zauważam, że mężczyźni odeszli, a duże dłonie mnie puszczają. Nie jestem na to przygotowana. Upam na ziemię, obijając dodatkowo głowę o ścianę budynku. Pewnie myśli, że coś mi zrobił. Łzy topią się w włosach , gdy  mojej w  głowie rodzi się wizja uciekającego z miejsca zdarzenia chłopaka. Choć uważam go za przestępcę, ktoś musia mi pomóc, bo ból był nie do zniesienia. Jednak dzieje się zupełnie inaczej. Czuję jak powoli podnosi moje obolałe ciało. Syczę, gdy chwyta prawą  łydkę.

Idziemy przez mrok.Pochłaniam się w moim bólu.  Nie wiem gdzie chce mnie zanieść. Najmniej mnie on teraz obchodzi. Ból ustaje na tyle, abym mogła zamknąć oczy i rozmarzyć się w sowich snach.

__________________________________________________________

Wróciła wena!
O to jest rozdział 2 :)
Jeśli przeczytałeś, możesz podzielić się ze mną swoją opinią, każdy komentarz mile widziany :)

Przypominam: aby być informowanym(a) o rozdziałach, wystarczy napisać komentarz od rozdziałem, ze swoim userem.
Jeśli przeczytałeś, bardzo proszę o opinię - to dla mnie ogromna mobilizacja :)

piątek, 21 lutego 2014

1. Kajdanki


Czekam, ocierając opuchnięte od łez oczy, z obiadem na tatę, który miał zaraz pojawić się w domu po pracy. Kolejny dzień, który wygląda tak samo. Wstawałam rano i sprzątałam w domu, oczekując później ojca, który co wieczór przyprowadzał nową damę. Każda z nich głodna  była jedynie pieniędzy ojca. Owszem, może i miał spory majątek, ale cóż z tego, skoro nie grzeszył szczodrobliwością. Znam ojca na tyle dobrze, że wiem na co go stać. Nigdy, nikomu nie pożyczyłby swojego cennego skarbu. Nawet mnie. Co z tego, że byłam jego córką.
Słyszę jak wyciąga klucz z toby i otwiera drzwi wejściowe. Nie lubił czekać, aż dobiegnę z drugiego końca domu do drzwi. Dziś jego mina jest inna, wydaje mi się, że to nie ten sam człowiek, który krzyczy na mnie co dnia, wspominając o matce. Siada na taborecie, stojącym w rogu holu i chowa głowę w swoich dłoniach, a ja go obserwuję.
-Wiesz jaki dzisiaj dzień? –  ledwo to z siebie wykrztusza.
Oczywiście, ze wiem. Dziś mija 15 lat, odkąd mama nas zostawiła, ale myślę że nie miała wyboru.
Ruszył z przedpokoju w stronę kuchni. Robił to co roku, ale codziennie odtwarzam to w mojej głowie. Słyszę huk spadających talerzy. Moje serce, rozbite na miliny kawałeczków, podobnie jak porcelana mamy, nie może tego długo wytrzymać. Nie chcę go powstrzymywać, bo to mogło skończyć się tylko gorzej. Po kilku minutach trzaski cichną, nie wierzę, ze to już koniec. Talerzy mamy pod dostatkiem.
Inny dźwięk mnie przeraża. Mam wrażenie, że wydobywa się z mojego umysłu. To nie może być tata, ten dźwięk dochodzi z piwnicy. Musi go także słyszeć, bo wyprzedza mnie w drodze do zardzewiałej klamki. Skrzypnięcie drzwi, wskazuje na to, że klamka jest jeszcze sprawna. Choć odgłosy już dawno ucichły, to oboje jesteśmy ciekawi tego, co miało zaraz nastąpić. Dzięki adrenalinie nie bałam się za nim iść.
Krzyk. To wszystko. Ale jestem przekonana, że skądś znam ten głos. Dałabym sobie rękę uciąć. Znam ten głos.
 *

Sięgnam po klucze, żeby zamknąć mały sklep Dave’a. Dał mi pracę na kasie tylko dlatego, że jesteśmy przyjaciółmi. Nie przynosiło mi to zbyt wiele funduszy, ale lepsze to niż być utrzymanką ojca i siedzieć całymi dniami w domu wspominając ostatnie lata z mojego niepoukładanego życia.
Zahaczam ramiączkiem torebki o krawędź w bocznej nawie drzwi, przez co klucze wypadają mi z rąk. Schylam się, żeby je podnieść, ale zderzam się głową z pewną brunetką. Wyglądała na około 20 lat, uśmiecha się i rzucając ciche ‘sorry’ podaje mi pęk kluczy. Odwzajemniam uśmiech.
- Rose, prawda? – skąd zna moje imię?
Podaje mi swoją prawą rękę,mam wrażenie, że ściskam ją za mocno.
- Mam na imię Nancy, twoja mama oraz moja dobrze się znały.
W ciągu jednej sekundy wracam myślami do tego dnia, kiedy pewnego razu do mamy przyszła kobieta umówiona na herbatę. Pamiętam, że mama płakała przy niej, wyżalała jej się. Stałam wtedy pod drzwiami salonu i nasłuchiwałam jęków mamy, tulącej się do przyjaciółki.
W kącikach moich oczu drżą małe łezki. Zamykam szybko wargi, odsuwając wspomnienia z głowy.
- Słyszysz mnie?  - pyta zdenerwowanym głosem.
Poprawiam się szybko i stwierdzam, że wszystko jest w porządku.
- Do rzeczy, moja mama poleciła mi z tobą porozmawiać.  Mieszkamy niedaleko siebie, przyjdziesz się ze mną?
Kiwam głową na znak, iż owszem, chętnie to zrobię.
Spacerujemy kilkanaście minut, dopóki do naszych uszu nie dochodzi odgłos policyjnych syren. Na ulicy pojawia się kilka par srebrno-niebieskich wozów. Wysiada z nich grupka  policjantów. Na jej końcu dwóch mężczyzn przytrzymuje poddającego się ich woli chłopaka, z burzą loków na głowie. Patrzy spode łba na nas obie. Moje usta znowu niekontrolowanie się rozchylają. Uśmiecha się do mnie ukazując biel swoich zębów. Gdyby nie to, że prowadzony jest przez policję, wydałby mi się przystojny. Mimo to nie mogę spuścić z niego wzroku. Dopiero, gdy przymyka szybko lewe oko, orientuję się gdzie jesteśmy. Stoimy niedaleko nich. Zaraz mają przejść obok nas.  Brzęczące kajdanki, odbijające się od słońca, zbliżają się niebezpiecznie. Przy wejściu do budynku policyjnego zjawiają się dzikie tłumy w rekordowym czasie. Czy to jest poszukiwany przestępca? Z zamyśleń wyrywa mnie dotknięcie. Czuję, jak jego lok dotyka mojego czoła. Nikt z zebranych nie zwraca na to uwagi. Tylko on i ja.

Wzrok zebranych gapiów odwraca się w miejsce, skąd wydobywa się strzał, strzał jakby z broni?

~~
Pierwszy rozdział! 


Jeśli przeczytałeś, bardzo proszę o opinię - to dla mnie ogromna mobilizacja :)

niedziela, 16 lutego 2014

Prolog

Znasz to uczucie? Kiedy w Twojej głowie kumulują się wspomnienia, wywołane konkretną osobą? Kiedy nie wiesz jak się ich pozbyć? Zdradzę Ci sekret. Każdy tak ma. To nie rodzi się w Twojej głowie, tylko w sercu.

A teraz wyobraź sobie czyjąś śmierć. Boli, boli chyba najbardziej na świecie, bo Twój mózg prawdopodobnie ukazał Ci śmierć, kogoś najważniejszego w Twoim życiu.

Śmierć Matki oznacza ból nie tylko dla Ojca. Dzieci przeżywają to mocniej, kryją to w sobie. Mama niegdyś  znaczyła dla Ciebie wszystko. Dla Rose, mama była wszystkim. Dla zapracowanego męża Iana’a, była szczęściem. Była. Najbardziej niesprawiedliwe jest to, kogo zabierają. Ale kiedy uświadomisz sobie z jakiego powodu, widzisz jaki człowiek jest słaby. Dysforia mięśniowa to genetyczna choroba obumierania mięśni, prowadząca do przedwczesnej śmierci. Mama Rose, Rebeca, nie mogła dać wiele swojej córce. Ale dała jej to co miała, miłość.

„Rebeca Wilson zmarła 25 października w wieku 29 lat.”

Kiedy w jej życiu pojawiają  się  nowe osoby osoby, dziewczyna śmielej podchodzi do świata. Stawi mu wreszcie czoło. Ale nie wszystko jest tak piękne, jakim się wydaje. Jedna z nich jest fałszywa. Zależy jej na cierpieniu Rose. Nieważne czy byłby to ból psychiczny czy fizyczny. Ważne, że ją cholernie zaboli. A inni? Może choć JEDNA osoba potrafi jej pomóc?

Znasz to niechciane uczucie. Przychodzi znienacka. Uczucie wywołane jedną osobą. Może wywołać radość i uśmiech na twarzy lub wręcz przeciwnie. To Miłość. Wkrada się bezczelnie  do serca, nie daje zapomnieć o tej jednej osobie. Na drodze Rose staje On. Tak, jakby miała mało problemów. Wszystko przez jedną noc. Jedno spotkanie obróciło jej życie do góry nogami.

I jeszcze jeden siarczysty policzek od życia. Rose musi ukrywać coś, co naprawdę ją niszczy. Mama zostawiła córce coś jeszcze, nie miała na to wpływu, a to prześladuje Rose.

On ma mało czasu. Czy zdąży zapobiec jej odejściu? Czy Ona wyjawi sekret? Czy Im się uda?
Kto  jest w stanie wygrać walkę za Rose?

____________________________________________________

Mamy prolog, pierwszy rozdział pojawi się w tygodniu.

Jeśli chcesz być informowany/a, napisz swoją nazwę w komentarzu.

Jeśli przeczytałeś, bardzo proszę o opinię - to dla mnie ogromna mobilizacja :)