Odskakuję lekko w stronę Nancy, na dźwięk strzału. W
cieniu wielkiego drzewa przy banku, stoi kilku mężczyzn, nie mam pojęcia po
co się tam zebrali. Przed oczami migają mi postacie ludzi, uciekających z miejsca zdarzenia. Policjanci interesują się nimi, szczególnie, gdy padają kolejne ślepe strzały. Chłopak w kajdankach
korzysta z okazji, kiedy puszczają go dobrze wysportowani mężczyźni, udający
się w pogoni za wandalami. Nie mogę skupić myśli na tym co się dzieje, nie wiem gdzie mam patrzeć. Ruszam w stronę pasów, by jak najszybciej
odpędzić od siebie nieprzyjemne myśli, wywołane chłopakiem i strzałami. Nancy
pośpiesznie rusza za mną. Gdybym była ostrożniejsza, na pewno zauważyłabym,
że zakłócający spokój mężczyźni, biegną w podobnym kierunku. Wydaje mi się,
jakby z ziemi wyrósł wielki płomień. Zahaczam jedną nogą o drugą, potykając
się. Wokół wyrzucane są kolejne race. Balansuję, żeby się nie wywrócić i nie
wpaść wprost w centrum pożaru, który zdążył już objąć kilka drew w parku.
Nagle tracę równowagę, ale nie wiem dlaczego. Stykam się czubkiem nosa
z zabrudzoną trawą, zgnieciona przez ciężar, na moich biodrach. Ktoś, kto chciał
mnie uratować (w sumie mógł pogorszyć sytuację) wstaje. Kątem oka zauważam pukle loków.
Wszyscy ludzie w parku biegają i krzyczą. Zrywam się
oszołomiona z ziemi. Co się do cholery dzieje?! Zaczynam biec w
stronę Nancy, która znika mi po chwili z oczu, przez zdezorientowany tłum
wystraszonych pożarem ludzi. Niedługo potem nie widzę już nigdzie jej
beżowej kurtki ani nawet jaskrawej apaszki. Chcę jak najszybciej
wynieść się z tego głośnego miejsca. Omijam co staje mi na drodze.
Przebiegając obok jakiejś zagorzałej uliczki, jednej z tych, które dziś
nazywany ciemnymi uliczkami, zahaczam nogą o wystający krawężnik. Po raz
kolejny tego dnia, tracę panowanie nad swoim ciałem. Upadam boleśnie na
twardy chodnik.
Chcę tak bardo wstać i biec dalej, ale nie mogę ruszyć nogą. Pstrzę na nią, wygląda normalnie. Myślę, że waży z tonę, z
każdą próbą nie udaje mi się nią poruszyć. Jestem przerażona tym faktem, ale
uznaję, że to skurcz i lekceważę całą sytuację, modląc się, aby
nikt tędy nie przechodził. Znajduję się w zbyt bezbronnej sytuacji.
Masuję łydkę, co tylko wszytko pogarsza. Czuję jak ból rozrywa moje mięśnie. Zabieram się, do tego, aby rozwiązać mojego buta. Wyjmuję nogę ostrożnie i
czołgam się w głąb uliczki. Zamieram, gdy słyszę brzdęk kluczy. Pada parę przekleństw, a cienie postaci kierują się w moją stronę. Moja noga ma
się lepiej. Próbuję się podnieść, piszczę lekko z bólu, ale po
chwili dyskomfort znika. Idę powoli do najbliższej ławki i zmęczona padam na nią. Zapominam zupełnie o tych przeklętych cieniach, których tak
bardzo się przeraziłam.
W sumie tata nigdy nie powiedział mi, co się stało z mamą.
Wiem, że umarła, ale nigdy mi nic o tym nie powiedział. Ja nie zadawałam pytań,
on nie miał na co odpowiadać. Kiedy byłam mała nigdy nie zauważyłam, żeby mama
miała problemy zdrowotne. Jedyne co zawsze powtarzała to muszę usiąść.
Nie wiem, gdzie konkretnie się znajduję, ani którą
mamy godzinę, lecz skoro skończyłam pracę o 17, oznacza to, że zaraz ściemni
się na dobre. Patrzę z politowaniem na złote liście drzew, dobrze, że te nie zostały
spalone. Właściwie, to co się stało z tym chłopakiem i dziwnymi mężczyznami?
Przenoszę się po chwili do wyjścia z tej uliczki i przechodzę na drugą
stronę jezdni. Coś leży na ziemi. Brzdęk, który wcześniej usłyszałam, nie był
wywołany tylko rzutem kluczy o asfalt. Obok nich leżą kajdanki, a dziś
widziałam je na rękach tego chłopaka. Mój Boże, on jest na wolności. Może być
gwałcicielem, zabójcą, może należeć do jakiegoś gangu. A niebo było granatowe.
Do mojej głowy dociera właśnie, że chłopak może bez problemu mnie tu znaleźć i
Bóg wie co ze mną zrobić.
I nagle. Przed oczami mam całkowicie zlany obraz, przez
mocne pchnięcie. Ktoś zakrywa dłonią moje usta i oczy. Wystawiam język i
próbuję oślinić przeciwnika, ale najwyraźniej nic sobie z tego nie robi. Gdy nawet ugryzieniami nie odnoszę sukcesu zaczynam wiercić się w uścisku. Do
mojego ucha dociera parę przekleństw o tym, żebym się zamknęła. Boję się tak
cholernie, że je lekceważę. Ten ktoś traci wszystkie nerwy i
odsłania mi widok.
-Do
jasnej cholery, dziewczyno, uspokój się na chwilę. Nie mam zamiaru nic ci zrobić – szepce, gdy wciąż stoję do
niego tyłem.
Po chwili rozumiem, czemu zależy mu na ciszy.
Mała latarnia rozświetla noc londyńskiej ulicy i ukazuje mi pięciu mężczyzn. Jeden z nich głośno wykrzykuje swoje rozczarowanie, gdy zauważa
leżące na ziemi kajdanki. Podczas ich rozmowy znowu czuję ten upierdliwy
dyskomfort. Chłopak luzuje trochę ścisk. A moja noga swoje. Ból wywołuje u mnie łzy. Tak bardzo chcę, żeby przeminął. Tak strasznie to
boli, kłuje. Potężny żar wypełnia moją łydkę. Schylam głowę. Nie zauważam, że mężczyźni
odeszli, a duże dłonie mnie puszczają. Nie jestem na to przygotowana. Upam na
ziemię, obijając dodatkowo głowę o ścianę budynku. Pewnie myśli, że coś mi
zrobił. Łzy topią się w włosach , gdy mojej w głowie rodzi się wizja
uciekającego z miejsca zdarzenia chłopaka. Choć uważam go za przestępcę, ktoś
musia mi pomóc, bo ból był nie do zniesienia. Jednak dzieje się zupełnie
inaczej. Czuję jak powoli podnosi moje obolałe ciało. Syczę, gdy chwyta prawą łydkę.
Idziemy przez mrok.Pochłaniam się w moim bólu. Nie wiem gdzie
chce mnie zanieść. Najmniej mnie on teraz obchodzi. Ból ustaje na tyle, abym mogła zamknąć oczy i rozmarzyć się w sowich snach.
__________________________________________________________
Wróciła wena!
O to jest rozdział 2 :)
Jeśli przeczytałeś, możesz podzielić się ze mną swoją opinią, każdy komentarz mile widziany :)
Przypominam: aby być informowanym(a) o rozdziałach, wystarczy napisać komentarz od rozdziałem, ze swoim userem.
Jeśli przeczytałeś, bardzo proszę o opinię - to dla mnie ogromna mobilizacja :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz