niedziela, 4 maja 2014

5. Szept


Głos osoby, która pojawia się za moimi plecami, wydaje się kojący. Mam problem z tym, aby odgadnąć czy jest on męski, czy może damski. W mojej głowie cały czas rozbrzmiewa imię Harry Harry Harry Harry. W ogóle nie pasuje do ogromnego chłopaka, który na mnie patrzy, nie przejmując się obecnością nowej osoby. Jakoś nie ciekawi mnie to, kto stoi za mną. Do głowy przychodzi mi tylko myśl, że w takim razie drzwi są otwarte. Gdybym tylko orientowała się, w jakiej części miasta się znajduję. Wolałabym siedzieć w klubie, w parku, wszędzie, tylko nie z Harrym. Może to wydaje się gorsze niż przebywanie w tym otoczeniu, ale nie czuję się odpowiednio bezpiecznie w jego towarzystwie.
-Czego chcesz? – odpowiada w końcu.
-Nie zapominaj z kim rozmawiasz  -  wyczuwam zbyt pewny ton w tej wypowiedzi  - Nowa panienka? – jetem przekonana, że para oczu właśnie mierzy mnie od góry do dołu.
Czuję złość, ale też wstyd. Nie chcę, żeby trzecie osoby wzięły mnie za pierwszą lepszą dziewczynę, lekkich obyczajów. Wnioskując po wyniosłym tonie osoby za mną, nie jestem pierwszą dziewczyną, której chłopak „pomógł”. Ciekawa jestem czy długo myśli nad każdym pretekstem, gdy ma się wytłumaczyć dziewczynom. Z drugiej strony, one pewnie są tak w nim zaślepione, bo co jak co, nie można złego słowa o jego wyglądzie powiedzieć, że ślinią się na jego widok.
-Daj sobie spokój, ok? – czyli co do mnie miał podobne zamiary.
            Czemu okazałam się taka naiwna i myślałam, że ratując mnie miał w tym jakieś większe intencje, niżeli tylko szybki numerek i noc bez zobowiązań? Spoglądam na okno. Cholera jasna, zostawiłam torebkę na parapecie. Muszę stąd po prostu wyjść. Nie chcę dłużej zajmować miejsca, między tą dwójką. Harry otwiera usta, prawdopodobnie, aby się wypowiedzieć, ale tego nie robi tylko patrzy w osłupieniu na moje ruchy. Podbiega, do parapetu i zabieram z niego moją własność, przy okazji potykając się o bok łóżka. Moje usta rozchylają się szeroko, kiedy w drzwiach, do których się kieruję, stoi człowiek z ciemną kominiarką na głowie. To nie wypada, ale zwalniam, licząc na to, że przez jakieś szczególne cechy reszty ubioru odgadnę płeć danej osoby. Jednak popycham tę postać i tyle uciekam. Słyszę za sobą śmiech, zdecydowanie damski i coś podobnego do tupnięcia nogą. Nigdy wcześniej nie zbiegałam tak prędko po schodach, jak w tamtym momencie. Całą siłą, jaką posiadam w ramieniu, pcham ciężkie drzwi i ku mojemu szczęściu otwierają się przede mną.

(od autorki: jeśli czytasz, napisz w komentarzu gerundium)

Z uśmiechem na twarzy oraz dumą w sercu przemierzam chodnik, w ogóle nie mając pojęcia gdzie zmierzać. Mam w sobie tyle determinacji, wywołaną udaną ucieczką, że jestem pewnie w stanie poradzić sobie z ulicznymi pijakami i tym podobne. Lampy rozświetlają asfaltowe drogi, na których szukam jakichkolwiek drogowskazów, nazw ulic. Marszczę nos, by dojrzeć najbliższy znak.

Green Street

Wiem już przynajmniej, gdzie mniej więcej jestem. Układam sobie w głowie, że znajdę kiosk, w którym pracuję i wejdę do Dave’a, który zaczyna zmianę od 3. Skoro prowadzimy nasz mały biznes na Marry Courbert Street 15/27 to musiałam przejść 2 uliczki lub przejść przez park. To chyba oczywiste, że wybieram pierwszą opcję.
Po kilku minutach widzę w końcu mały budyneczek. Małe światełko rozświetla wnętrze sklepiku, w którym siedzi już pewnie Dave i zajmuje się papierkową robotą. Czuję się już bezpieczna i zwalniam, zmierzając w stronę budynku.
-Czekaj, dziewczyno, zaczekaj!
Moje serce grzmi. Harry ośmiela się mnie gonić. Odwracam się i widzę biegnącego w moją stronę chłopaka. Czuję palące łzy na moich policzkach, uczucie bezpieczeństwa znika, a zastępuje je walące serce, chcące wydostać się na powierzchnię., Mam ochotę krzyczeć. Rzucam się pędem, nie patrząc w tył. Zaczynam walić pięściami w rolety na szklanych drzwiach naszego zakładu.
-ZABIERZ MNIE DO DOMU DAVE, DAVE, PROSZĘ – krzyczałam bez przerwy.
Przestaję kontrolować całą sytuację. Opieram się o drzwi i zanosząc się szlochem czekam na pomoc od Dave’a.  Powłoka nagle ustępuje. Przylegam ciałem na przyjaciela. Tulę się w niego. Chcę tylko zapomnieć o tym wszystkim. Dave odwzajemnia uścisk. Słyszymy parę cichych jęknięć, dochodzących z dworu.
Nie mogę się uspokoić, nawet będąc pod jego opieką. Opowiedziałam mu praktycznie wszystko, pomijając to jak przyglądałam się chłopakowi i mu dziękowałam.
-Ale ta noga mnie niepokoi – komentuje mój długi monolog.
Przewracam oczami i upijam łyk gorącej herbaty, starając się zapomnieć o drżących dłoniach.

IAN 

Zadzwoniłem do Rose o 7, ale nie odbierała. Domyśliłem się, że musiała wcześniej wyjść do pracy. Spakowałem swoje rzeczy do skórzanej torby. Dołożyłem tam także różową teczkę. Sięgnąłem po klucze i zrobiłem to, co każdego dnia po zakończonej pracy.
Przyjeżdżam do domu, nie zastając w nim oczywiście Rose. Podchodzę do czajnika i nastawiłiam wodę. Mam okropny nastrój. Z torby, którą niekulturalnie wykładam na stół, wylatuje jaskrawa teczka. Odciągam gumkę i sięgam po drugi rysunek. Do głowy przychodzi mi myśl, że Rose, jako pięciolatka, mogła prowadzić coś w rodzaju pamiętnika.

„nie lubie kiedy mama płacze. albo jak mame coś boli. tata jest zły i nie widzi ze mama ma krew na nogach”

Wiedziałem o tym! Wiedziałem, że ta choroba zabija Rebeccę. Tylko nie mogłem nic zrobić. Nie rozmawiałem z nią w dzień, nie chcieliśmy, żeby Rose słyszała.

„dzis mama ma urodziny i dzis nawet nie płakała. Tata dał jej kwiaty, a ja narysowałam jej serce. Słyszałam jak tata mówi, że oddał jej już swoje serce”

Nie mogę tego znieść. Tęsknię za moją żoną. To wszystko co pisała Rose, co teraz czytam, to mnie przerasta. Zauważam, jak wiele błędów popełniłem.
Pod spodem narysowała wielkie serce, którego połówki znacznie się od siebie różniły oraz but. But, ponieważ Rebecca, przez swoja chorobę nie mogła obciążać prawej nogi. Dopisała : „KOCHAM CIE MAMO”  i się zacząłem rzewnie płakać.
*

Po skończonej pracy Rose pojawia się w domu bardzo szybko. Otwieram jej bez słowa i przytulam. Na początku nie rozumie, ale po chwili odwzajemnia gest. Odchylam się od niej i widzę piękne niebieskie oczy. Lubię porównywać je do koloru nieba. Rebecca zawsze mówiła, że do niej pasuje woda. Jednak moją uwagę przykuwają czerwone zaokrąglenia pod oczami. Przechyla głowę, rozumiejąc, że patrzę na oczy i wyprzedza mnie w drodze do kuchni.
-Rose, pójdziemy do lekarza.
Myślałem, że zadławi się łykiem kawy, zaczerpniętym do ust. Patrzy na mnie tymi pięknymi oczami.
-Po co?
Muszę szybko znaleźć jakąś wymówkę, nie nawiązującą do śmierci mamy.
-Raz na jakiś czas wypada zrobić badania, choćby i dla własnego sumienia.
Przytakuje porozumiewawczo głową, a ja gratuluję sobie w duchu za świetną myśl.

ROSE­

-Rose, widziałaś gdzieś moją wyjściową koszulę?
Tak oto, zaczynamy się przygotowywać do lekarza. To niesamowite, że więcej problemów z ubiorem ma tata, niż ja. Podchodzę do drzwi od piwnicy i zbiegam po starych schodach, pamiętających czasy, gdy mama ze mną po nich zbiegała. Klękam przed suszarką i wyciągam z niej kremową koszulę. W momencie, gdy wstaję przed oczami pojawiają mi się mroczki.
-Rose – ktoś woła.
-Tato?
-Rose – teraz jest to szept.
-TATO.
Tata przybiega do mnie szybko, ale zbyt późno. Przewracam się na ścianę, a w mojej głowie ciągle brzęczy głos. Głos, który znam.

-Harry – ostatnie słowo, które słyszę.

~~

Nowy rozdział (wow jak szybko wow)
Jeśli chcesz być informowany/a na tt napisz swój user w komentarzu.


Jeśli przeczytałeś, bardzo proszę o opinię - to dla mnie ogromna mobilizacja :)

czwartek, 1 maja 2014

4. Geny



-IAN-

Przyjemny smak kawy rozchodzi się po całym moim ciele. Do nozdrzy dociera odurzający zapach ciepłej mikstury. Gorąco, które osiedla się na ścianach kubka, przestało już dawno parzyć moje ręce, ale wciąż nadaje się do swojej roli. W końcu muszę wrócić do mojej pracy. Nocki mogą być naprawdę dobrymi zmianami, jeśli masz dużo okno i obserwujesz powolne, nocne życie bądź ludzi, z którymi lubisz współpracować. Szkoda, że nie mogę mieć jednego i drugiego. W moim odosobnionym pokoju (ale za to z jakim oknem) dociera do mnie to, czego wcześniej nigdy nie zauważałem. Nie jestem domatorem, ale zastanawiam się, czy nie zrobiłem się aspołeczny. Zacząłem intensywnie nad sobą myśleć po śmierci żony.
Chcę się skupić na Rose, na jej przyszłości. Na początku nie wiedziałem czemu tak bardzo pragnęła mieć własną pracę, ale zaakceptowałem to bez większych ceregieli. Zwykle kiedy mam nocne zmiany, dzwonię do niej nad ranem, żeby poinformować, o której wrócę, a przy okazji obudzić ją do pracy. Otwieram teczkę z papierami, którą wypełniałem przez pół roku, a wreszcie mogę ją przekazać sekretarce. Odsuwam ją na bok, a jaskrawy, różowy kolor następnej, leżącej pod spodem  przykuwa moją uwagę. Wielkimi drukowanymi literami jest napisane „ROSE WILSON - PRYWATNE”. Wokół niego kręci się wiele malowniczych postaci, jakby ich życie było kolorowe, wesołe, jak życie dziecka. Rose. Boli mnie to.
            Chciałbym znowu móc z nią rozmawiać, malować jak dawniej.  To dziwne, że znalazłem tę teczkę akurat teraz. 15 lat po śmierci Rebecci. Odsuwam gumkę i przyglądam się pierwszej pracy.

„Mama dzisiaj upadła ale tata tego nie widział. Muwiłam jej ale mama wie chyba lepiej. Chciałabym żeby się uśmiechała, bo dzisiaj som walentynki. A ona ma jutro 28 urodziny”

Mój Boże, to było tyle lat temu. Ledwo co nauczyliśmy pisać tę małą dziewczynkę. Pod spodem narysowała obrazek. Uwieczniła na nim siebie z bardzo rozżaloną miną, mamę, która siedziała poważna na czymś, co miało przypominać krzesło oraz mnie. Narysowała mnie całego na czarno. Czarne włosy, broda, ubranie, ręce, nogi. Tylko twarz była jasna. Pod spodem dopisała dziecinnymi literkami: „tata nie jest kominiarczykiem tylko tata nie koha mamy”.
Plamię stronę łzą. Jedną, zdecydowanie męską łzą. Kochałem Rebeccę. Ale nie mogłem znieść tego, że choroba ją zabijała. Nadal utrzymuję w tajemnicy przed Rose, co się stało z mamą. Uważam, że to dla niej dobre. Po co ma myśleć kolejnymi nocami, dlaczego ona. Najbardziej przeraża mnie jeden fakt. Choroba Rebecci jest  g e n e t y c z n a. Co oznacza zagrożenie dla Rose. A jednym wyjściem jest zabrać ją do lekarza.

-ROSE-


Nie wiem za bardzo co mam zrobić. Słowa chłopaka wywołują u mnie dziwny strach. Nigdy tak się nie czułam. Chcę opuścić to miejsce. Ale moje usta są cholernie nieposłuszne i postanowiły działać na własna rękę.
-Dziękuję – szepcę. Nienawidzę sowich ust.
-Już mówiłaś, słyszałem.
Wyciąga wielką rękę w moją stronę, wzdrygam , ale on kładzie ją obok mojej głowy i opiera na niej swój ciężar ciała, wysuwając się znad sofy.
-Ale nie licz na to, że zawiozę cię w nocy do domu.
Wcale tego nie chcę, ale wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby już poszedł spać, a ja spokojnie zsunęłabym się po rynnie. Mam już cały plan w głowie.
-Ale cóż, skoro już wstałaś – spogląda na zegarek na swoim nadgarstku, marszcząc nos, by dojrzeć czegokolwiek w ciemności – o bardzo przyzwoitej porze, jaką jest trzecia w nocy, możesz mi powiedzieć czemuż to taka ładna dziewczyna leży na  ziemi przy sofie, zamiast na łóżku, które sam wyścieliłem?
Trochę mnie dziwi miły ton jego głosu, ale pewnie robi to celowo, żeby zaślepiona w jego seksownym głosie dziewczyna, poddała się i pozwoliła zabić, zgwałcić bądź coś w tym rodzaju.
-Tam strasznie wieje.
-Na początku było tu strasznie duszno, więc pomyślałem – tłumaczy, lecz mu przerwałam.
-No i co z tego, po co mnie tu w ogólne przywiozłeś?
-Bo zasnęłaś mi na rękach i nie chciałem cię budzić? - rzuca z irytacją.
Jakoś nie chcę mi się wierzyć w te wszystkie słowa, które wypowiadał tym ogromnie męskim głosem. Wstaję gwałtownie i odwracam się, rzucając słowa o tym, że sama wrócę do domu.  Ściskam ramiączko torebki i podchodzę do okna. Zerkam w stronę drzwi, które próbowałam niedawno otworzyć, ale na daremno. Są zamknięte. Słyszę za sobą długie westchnięcie, wyczuwam w nim jakieś rozbawienie. Po chwili po pokoju rozchodzi się piękny dźwięk. Chłopak zaczyna się śmiać. Zamyka oczy i powoli wstaje kręcąc głową.
-Przepraszam, ale czy ty próbujesz wyjść przez okno? – uśmiecha się szeroko, dzięki czemu znów widzę jego zęby – myślałem, że zapytasz o klucz, o drogę, ale – tu się zaśmiał – przepraszam, no jesteś dziewczyną, a znajdujemy się na pierwszym piętrze – wciąż się uśmiecha, zauważam, że wcale mnie to nie irytuje.
-To dasz mi klucz?
-Nie – spodziewałam się takiej odpowiedzi.
Sunę dalej, a gdy dochodzę do okna wspinam się na parapet.
-Można powiedzieć, że jestem twoim wybawcą . Wiesz, parę razy cię uratowałem i takie tam. Nie liczę, na to, abyś się odwdzięczała, nic z tych rzeczy. Tylko wiedz, że i tak wyjdę za tobą, ty pewnie w coś się wpakujesz i wylądujesz właśnie tutaj. Nie lepiej po prostu poczekać do rana?
-Nie.
Znów się śmieje. Wystawiam jedną nogę i patrzę w dół. Pośród ciemnych drzew, odległość wydaje się potężna, niemal jak przepaść. Przełknęłam ślinę. Macham nogą i skupiam się na tym, aby wykonać obrót. W trakcie jego wykonywania, tracę całkowicie orientację.Wszystko psuje! Podnosi mnie tak jak wczoraj wieczorem i ściąga z parapetu. Nad jego nosem formułuje się zmarszczka. Przymyka okno, zostawiając małą odległość, aby wtłaczała świeże powietrze do pokoiku i kieruje swój wzrok na mnie.
-Nie chcesz tam iść – mówi twardo.
Podchodzę do niego i wymierzam siarczysty policzek. Należało mu się. 
-Cholera, a to za co? – nie wiem czy jest zdenerwowany, czy bardziej poirytowany.
Zaczynam wszystko mu wygarniać. To, że mnie tu przywiózł, że nie pozwala mi wyjść. Mój głos, który nagle staje się stanowczy, rozchodzi się po całym pomieszczeniu. Krzyczę w jego stronę, jednocześnie się od niego oddalając. A on, spokojnie idzie w moją stronę. Wygląda to mniej więcej tak, jakby czekał aż skończę ten straszny monolog.  Skończyłam. Chyba  zrobiło się mu lżej, ale zaczynam w to wątpić, gdy szeroko otwiera usta. Myślę, ba, jestem pewna, że się odegra, że krzyknie. Nie podważam myśli o tym, że jego głos mógłby wywołać strach na każdym, podobnie jak wzrok, postawa, wzrost. A jednak się mylę.

-Witaj, Harry – słyszę głos za mną.

~~

Przepraszam ponownie za długą przerwę.

Jeśli chcesz być informowany/a na tt napisz swój user w komentarzu.
Miłego wieczoru

Jeśli przeczytałeś, bardzo proszę o opinię - to dla mnie ogromna mobilizacja :)