Chłód.
Czuję coś na nosie. Zabiera mi się na kichnięcie, ale
powstrzymuję je. Nie mam siły nawet podnieść powiek. Przejeżdżam wierzchem
dłoni po mojej twarzy, aby się rozbudzić. Przecieram oczy i wreszcie je
otwieram.
Cholera, gdzie ja jestem?
Przez moje ciało przechodzi dreszcz, wywołany okropnym chłodem. Leżę na czymś miękkim. Pierwsze co
przychodzi mi do głowy, to sprawdzenie czy mam na sobie ubrania. Może to
idiotyczne, ale ten chłopak nie jest święty. Anioły nie noszą kajdanek.
Miejsce, w którym się znajduję, jest małym pokoikiem. Z
okna, które jest otwarte na oścież, wydobywa się straszny ziąb. Najbardziej
przeraża mnie to, że cały świat jeszcze śpi. Ciemność znajduje się
dokładnie wszędzie za oknem. A w tym małym pokoiku, jak gdyby nigdy nic,
świeci się lampka nocna.
Chrapnięcie.
Myślałam, że zejdę na zawał. Boże, jeśli ktoś jest tu w tym
pokoju… Świetnie. Zamieram, oczekując na kolejne chrapnięcie, które nie
następuje.
Dzięki Bogu
Pozbywam się całkowicie obaw i ignoruję odgłos. Dopóki
do moich uszu nie dociera mruknięcie. To się dzieje naprawdę. Miękkie coś, na
czym siedzę, okazuje się łóżkiem. Sprawdzam dokładnie czy jestem w nim
sama. Nikogo nie znajduję. Moją uwagę przykuwa źródło światła. Koło lampki
leży parę rzeczy. Zegarek, telefon i paczka, strzelam, że papierosów.
Przenoszę wzrok na ściany pokoju. Niedużo udaje mi się
zobaczyć, ale wszędzie wiszą jakieś obrazki z dziwnymi abstrakcjami. I wreszcie
widzę to, czego tak rozpaczliwe szukałam. Sprawca dziwnych odgłosów leży
na małej sofie w rogu pokoiku, najdalej oddalonym od wielkiego okna. Chętnie
bym się zamieniła. Niech teraz tej osobie wiatr pobuszuje we włosach. Do głowy
przychodzi mi pomysł. Nie mam pewności, czy ta osoba na kanapie, jest tym chłopakiem, ale jeśli mam rację, to
trzeba się zbierać. Wciskam przycisk odblokowania telefonu.
03:03
Patrzcie Państwo, wręcz idealna godzina do ucieczki i
poszukiwania własnego domu. Przykrywam się kołdrą, na której nieświadomie cały
czas leżałam, czekając na kolejne olśnienie. W chwili, gdy ją unoszę,
coś spadło z hukiem na ziemię. Przeklinam pod nosem i spoglądam to na obcą
osobę, to na upadły telefon. Ten tym razem jest mój. Gdyby tak zadzwonić po
tatę? Sam by zadzwonił, gdyby nie brał nocek i wiedział, że jego córka nie leży
we własnym łóżku. Jest ryzyko, dzwonić do niego o tej porze. Co ja mu powiem?
Podnoszę się z łóżka, trzymając kciuki w myślach, aby ból
nóg nie powrócił. Uśmiecham się szeroko, sama do siebie. Przeciągając się,
zauważam coś niepokojącego. Postać przeciera oczy. Stoję w bezruchu,
zatrzymuję oddech, zrobiłabym wszystko, aby dalej spała. Na szczęście układa się powrotem wygodnie na miejscu. Schylam się po moją własność, zapinam płaszcz, który wciąż miałam na sobie i podchodzę do tego okna. Chwila. Moja torebka. Jestem przekonana, że miałam ją ze sobą. Macham ręką w
kierunku otwartego okna i zaczynam intensywne poszukiwania mojej zguby.
Zaglądam wszędzie, pod łóżko, za małą komodę, dużą szafę. Omijałam tylko tę
małą sofę. Ale to w sumie była moja ostatnia deska ratunku. Nie mogę zostawić moich dokumentów, nie tu.
Spinam się w sobie i stąpając na palcach podchodzę do
obcego. Z każdym krokiem moje serce bije szybciej i szybciej. Zanim dokładnie
oglądam miejsce, przypatruję mu się.
To ten chłopak, który odepchnął mnie od pożaru, zakrył usta i oczy, ten który
mnie tu przyniósł. Gdziekolwiek jestem teraz, na pewno lepiej mi tu niż na ulic
z obolałą nogą. Schylam się nad nim.
Ciemne loki leżą w bezładzie na jego delikatnym czole.
Nad zgrabnym nosem, znajdują się zamknięte oczy, zakończone długimi rzęsami.
I usta. Pozornie małe, ale takie inne. Jest skulony, ale wiem, że jest dużo wyższy ode mnie. Jego duże dłonie spoczywają pod
głową. Nie ma na sobie butów. Ciekawa jestem rozmiaru jego stopy, dlatego
zaglądam pod sofę. Znajduję jednak coś innego. Uśmiecham się i wyjmuję spod
niej moją, niedużą torebkę.
Prostuję się i spoglądam w stronę okna. Teraz
wystarczy jeszcze zorientować się, które to piętro. W głębi duszy mam nadzieję, że to parter. Wychylam się przez nie. Czemu zawsze muszę mieć
pecha. Nie ma mowy, nie skoczę nawet z tego I piętra. Nadzieja we mnie umiera.
Rozkładam się na parapecie, przewieszając jedną nogę przez
okno. Stukam butem o coś. Rynna! Może się udać. Mam bardzo dużo czasu. Musi
się udać. Po prostu musi. Schodzę z parapetu i ostatni raz podchodzę do
chłopaka.
-Mam nadzieję, że widzę cię po raz ostatni. Nie znam nawet
twojego imienia, ale chciałabym ci podziękować. Może jesteś przestępcą, może
nie, jestem ci wdzięczna. Do
widzenia – wyszeptałam.
Jednak wciąż przyglądam się tym pięknym rzęsom. Bardzo
chciałabym znać kolor jego oczu. Ale wiem, że nie mogę tu zostać. To
przecież chore. Rose, Rose! Co ty robisz?
I nagle jakby wyczytał w myślach moją prośbę. Otwiera te
oczy. Chcę w nie spojrzeć, ale na litość boską! Kładę się na plecach na podłodze przy sofie, modląc się, aby tu nie spojrzał i spał dalej.
Mówiłam już że mam pecha? Wystawia głowę. Spogląda na mnie.
Wreszcie je widzę. Rozpala mnie dziwne uczucie. Boję się, ale ten
strach łączy się z okropną przyjemnością. Zieleń. Jego oczy są przykładem
najpiękniejszej zieleni, jaką kiedykolwiek w życiu widziałam.
-Myślałem,
że uciekniesz – szepcze ochrypłym głosem.
Zamieram.
~~
Jak obiecałam, kolejny rozdział i to szybciej niż poprzedni :)
Jeśli przeczytałeś, bardzo proszę o opinię - to dla mnie ogromna mobilizacja :)