Głos osoby, która pojawia się za moimi plecami, wydaje się kojący. Mam problem z tym, aby odgadnąć czy jest on męski, czy może
damski. W mojej głowie cały czas rozbrzmiewa imię Harry Harry Harry Harry. W ogóle nie
pasuje do ogromnego chłopaka, który na mnie patrzy, nie przejmując się
obecnością nowej osoby. Jakoś nie ciekawi mnie to, kto stoi za mną. Do głowy
przychodzi mi tylko myśl, że w takim razie drzwi są otwarte. Gdybym tylko
orientowała się, w jakiej części miasta się znajduję. Wolałabym siedzieć w
klubie, w parku, wszędzie, tylko nie z Harrym. Może to wydaje się gorsze niż
przebywanie w tym otoczeniu, ale nie czuję się odpowiednio bezpiecznie w jego
towarzystwie.
-Czego chcesz? – odpowiada w końcu.
-Nie zapominaj z kim rozmawiasz - wyczuwam zbyt
pewny ton w tej wypowiedzi - Nowa panienka? – jetem przekonana, że
para oczu właśnie mierzy mnie od góry do dołu.
Czuję złość, ale też wstyd. Nie chcę, żeby trzecie
osoby wzięły mnie za pierwszą lepszą dziewczynę, lekkich obyczajów. Wnioskując
po wyniosłym tonie osoby za mną, nie jestem pierwszą dziewczyną, której chłopak
„pomógł”. Ciekawa jestem czy długo myśli nad każdym pretekstem, gdy ma się
wytłumaczyć dziewczynom. Z drugiej strony, one pewnie są tak w nim zaślepione, bo co
jak co, nie można złego słowa o jego wyglądzie powiedzieć, że ślinią się na jego widok.
-Daj sobie spokój, ok? – czyli co do mnie miał podobne
zamiary.
Czemu
okazałam się taka naiwna i myślałam, że ratując mnie miał w tym jakieś większe
intencje, niżeli tylko szybki numerek i noc bez zobowiązań? Spoglądam na okno.
Cholera jasna, zostawiłam torebkę na parapecie. Muszę stąd po prostu wyjść.
Nie chcę dłużej zajmować miejsca, między tą dwójką. Harry otwiera usta, prawdopodobnie, aby się wypowiedzieć, ale tego nie robi tylko patrzy w osłupieniu na moje ruchy. Podbiega, do parapetu i zabieram z niego moją własność, przy okazji potykając się o bok łóżka. Moje
usta rozchylają się szeroko, kiedy w drzwiach, do których się kieruję, stoi człowiek z ciemną kominiarką na głowie. To nie wypada, ale
zwalniam, licząc na to, że przez jakieś szczególne cechy reszty ubioru odgadnę
płeć danej osoby. Jednak popycham tę postać i tyle uciekam. Słyszę za
sobą śmiech, zdecydowanie damski i coś podobnego do tupnięcia nogą. Nigdy
wcześniej nie zbiegałam tak prędko po schodach, jak w tamtym momencie. Całą
siłą, jaką posiadam w ramieniu, pcham ciężkie drzwi i ku mojemu szczęściu
otwierają się przede mną.
(od autorki: jeśli czytasz, napisz w komentarzu gerundium)
Z uśmiechem na twarzy oraz dumą w sercu przemierzam chodnik, w ogóle nie mając pojęcia gdzie zmierzać. Mam w sobie tyle
determinacji, wywołaną udaną ucieczką, że jestem pewnie w stanie poradzić sobie
z ulicznymi pijakami i tym podobne. Lampy rozświetlają asfaltowe drogi, na
których szukam jakichkolwiek drogowskazów, nazw ulic. Marszczę nos, by
dojrzeć najbliższy znak.
Green Street
Wiem już przynajmniej, gdzie mniej więcej jestem. Układam sobie w głowie, że znajdę kiosk, w którym pracuję i wejdę do Dave’a, który
zaczyna zmianę od 3. Skoro prowadzimy nasz mały biznes na Marry Courbert Street 15/27 to musiałam przejść 2 uliczki lub
przejść przez park. To chyba oczywiste, że wybieram pierwszą opcję.
Po kilku minutach widzę w końcu mały budyneczek. Małe
światełko rozświetla wnętrze sklepiku, w którym siedzi już pewnie Dave i
zajmuje się papierkową robotą. Czuję się już bezpieczna i zwalniam, zmierzając w stronę budynku.
-Czekaj, dziewczyno, zaczekaj!
Moje serce grzmi. Harry ośmiela się mnie gonić.
Odwracam się i widzę biegnącego w moją stronę chłopaka. Czuję palące łzy na moich policzkach, uczucie bezpieczeństwa znika, a zastępuje je walące serce, chcące wydostać się na powierzchnię., Mam ochotę krzyczeć. Rzucam się pędem, nie patrząc w tył. Zaczynam walić pięściami w rolety na
szklanych drzwiach naszego zakładu.
-ZABIERZ MNIE DO DOMU DAVE, DAVE, PROSZĘ – krzyczałam bez przerwy.
Przestaję kontrolować całą sytuację. Opieram się o drzwi i
zanosząc się szlochem czekam na pomoc od Dave’a. Powłoka nagle
ustępuje. Przylegam ciałem na przyjaciela. Tulę się w niego. Chcę tylko
zapomnieć o tym wszystkim. Dave odwzajemnia uścisk. Słyszymy parę cichych
jęknięć, dochodzących z dworu.
Nie mogę się uspokoić, nawet będąc pod jego opieką.
Opowiedziałam mu praktycznie wszystko, pomijając to jak przyglądałam się
chłopakowi i mu dziękowałam.
-Ale ta noga mnie niepokoi – komentuje mój długi monolog.
Przewracam oczami i upijam łyk gorącej herbaty, starając się zapomnieć o drżących dłoniach.
IAN
Zadzwoniłem do Rose o 7, ale nie odbierała. Domyśliłem się,
że musiała wcześniej wyjść do pracy. Spakowałem swoje rzeczy do skórzanej
torby. Dołożyłem tam także różową teczkę. Sięgnąłem po klucze i zrobiłem to, co
każdego dnia po zakończonej pracy.
Przyjeżdżam do domu, nie zastając w nim oczywiście Rose.
Podchodzę do czajnika i nastawiłiam wodę. Mam okropny nastrój. Z torby,
którą niekulturalnie wykładam na stół, wylatuje jaskrawa teczka. Odciągam gumkę i sięgam po drugi rysunek. Do głowy przychodzi mi myśl, że Rose, jako
pięciolatka, mogła prowadzić coś w rodzaju pamiętnika.
„nie lubie kiedy mama płacze. albo jak mame coś boli.
tata jest zły i nie widzi ze mama ma krew na nogach”
Wiedziałem o tym! Wiedziałem, że ta choroba zabija Rebeccę.
Tylko nie mogłem nic zrobić. Nie rozmawiałem z nią w dzień, nie chcieliśmy,
żeby Rose słyszała.
„dzis mama ma urodziny i dzis nawet nie płakała. Tata dał
jej kwiaty, a ja narysowałam jej serce. Słyszałam jak tata mówi, że oddał jej
już swoje serce”
Nie mogę tego znieść. Tęsknię za moją żoną. To wszystko co
pisała Rose, co teraz czytam, to mnie przerasta. Zauważam, jak wiele błędów
popełniłem.
Pod spodem narysowała wielkie serce, którego połówki
znacznie się od siebie różniły oraz but. But, ponieważ Rebecca, przez swoja
chorobę nie mogła obciążać prawej nogi. Dopisała : „KOCHAM CIE MAMO” i się zacząłem rzewnie płakać.
*
Po skończonej pracy Rose pojawia się w domu bardzo szybko.
Otwieram jej bez słowa i przytulam. Na początku nie rozumie, ale po
chwili odwzajemnia gest. Odchylam się od niej i widzę piękne niebieskie
oczy. Lubię porównywać je do koloru nieba. Rebecca zawsze mówiła, że do
niej pasuje woda. Jednak moją uwagę przykuwają czerwone zaokrąglenia pod oczami.
Przechyla głowę, rozumiejąc, że patrzę na oczy i wyprzedza mnie w drodze do
kuchni.
-Rose, pójdziemy do lekarza.
Myślałem, że zadławi się łykiem kawy, zaczerpniętym do ust.
Patrzy na mnie tymi pięknymi oczami.
-Po co?
Muszę szybko znaleźć jakąś wymówkę, nie nawiązującą do
śmierci mamy.
-Raz na jakiś czas wypada zrobić badania, choćby i dla
własnego sumienia.
Przytakuje porozumiewawczo głową, a ja gratuluję sobie
w duchu za świetną myśl.
ROSE
-Rose, widziałaś gdzieś moją wyjściową koszulę?
Tak oto, zaczynamy się przygotowywać do lekarza. To
niesamowite, że więcej problemów z ubiorem ma tata, niż ja. Podchodzę do
drzwi od piwnicy i zbiegam po starych schodach, pamiętających czasy, gdy mama
ze mną po nich zbiegała. Klękam przed suszarką i wyciągam z niej kremową
koszulę. W momencie, gdy wstaję przed oczami pojawiają mi się mroczki.
-Rose – ktoś woła.
-Tato?
-Rose – teraz jest to szept.
-TATO.
Tata przybiega do mnie szybko, ale zbyt późno. Przewracam się na ścianę,
a w mojej głowie ciągle brzęczy głos. Głos,
który znam.
-Harry –
ostatnie słowo, które słyszę.
~~
Nowy rozdział (wow jak szybko wow)
Jeśli chcesz być informowany/a na tt napisz swój user w komentarzu.
Jeśli przeczytałeś, bardzo proszę o opinię - to dla mnie ogromna mobilizacja :)